Wychowywanie dzieci
to wojna, a jak wiadomo na wojnie leje się krew, trzeszczą kości, słychać płacz
i pojękiwania. Trup ściele się gęsto i znikąd pomocy. Wola życia jest jednak w
człowieku bardzo silna i nawet takie wydarzenie, jak narodziny dziecka, nie
jest w stanie nas pokonać. Przecież z rodzicielstwem radzimy sobie już od
tysięcy pokoleń, co pozwala nam czerpać pełnymi garściami z doświadczenia
naszych przodków. Wystarczy pokornie robić to co robili nasi rodzice, ich
rodzice itd. W końcu wciąż żyjemy w jaskiniach, wciąż polujemy na mamuty, więc
podważanie spuścizny pedagogicznej naszych protoplastów jest zwyczajnie głupie.
Zacznijmy jednak od początku.
Zrobiliście dziecko.
No trudno, stało się. Jesteście przerażeni, bo zaraz na świat przyjdzie małe,
wymagające stworzenie. Pojawiają się pytania, coraz więcej pytań: co się
zmieni? czy jeszcze odrobinę pożyjemy? dlaczego my? Na wszystko rzecz jasna
potrafię odpowiedzieć: zmieni się wszystko; nie, to już koniec życia; bo się
nie zabezpieczyliście.
Zadawanie takich
pytań jest tutaj niestety bezużyteczne. Trzeba działać, mając w pamięci
sentencję z pierwszego akapitu: to już wszystko było, róbmy to, co robią
rodzice od tysięcy lat, a będzie dobrze. Podstawowy schemat jest następujący:
dziewczynka rodzi się po to, by być matką i zajmować się domem. Chłopiec rodzi
się po to, by być myśliwym i zapewnić pożywienie. Nieprawda? To już było,
minęło i teraz wychowuje się nas na niezależnych i spełnionych ludzi? Na poniższych
przykładach zobaczycie, że na szczęście nic się nie zmieniło. Owszem, przybrało
bardziej cywilizowane formy, ale to wciąż ten sam schemat. Zaczniemy zatem od
uwag ogólnych, a następnie podzielimy dziecko na płeć żeńską i płeć męską,
pamiętając przy tym, że dziecko to nie człowiek, a pół-forma ludzkopodobna.
Nasz gatunek wybił
się ponad inne gatunki głównie dzięki zaawansowanej komunikacji, którą nazywa
się językiem. Odkąd Homo sapiens ponazywał rzeczy dookoła (co trwa do dzisiaj
jako rzeczowniki) i tchnął w nie życie (poczciwe czasowniki), nasz świat
zmienił się na zawsze. Po dziesiątkach tysięcy lat nasze mózgi nierozerwalnie
związane są z mową, a prawie każdy mały berbeć ma wbudowaną zdolność do nauki
mówienia. Związek pomiędzy tym co mówimy, a jak myślimy, jest niepodważalny.
Dlatego właśnie słowa są jednym z podstawowych narzędzi wychowywania dzieci.
Przyjrzyjmy się zatem najpopularniejszym zwrotom, które pomogą nam odchować
potomstwo:
- Nie krzycz! Cicho bądź! – to wręcz klasyka wychowywania. Spotkać
możemy te zwroty w każdym języku świata. Dziecko uciszać trzeba przede
wszystkim ze względu na możliwość sprowadzenia drapieżników. Należy korygować w
ten sposób ciekawość świata i wrodzoną hałaśliwość dziecka.
- Uspokój się natychmiast! – jest to naturalna konieczność
podporządkowania dziecka panującej hierarchii. Dziecko będzie oczywiście
protestować; zadziała tu mechanizm obrony własnej niezależności,
który musimy złamać. W jaki sposób? O tym za chwilę.
- Tyle razy ci mówiłem! – jeśli powtarzamy coś kilkadziesiąt razy, to
dziecko musi zacząć się słuchać. Znowu mamy do czynienia z hierarchią oraz
koniecznością szybkiego przyswajania wiedzy. Dziecko oczywiście nie będzie rozumieć
i poczuje się głupie, dzięki czemu jego samoocena będzie bardzo niska;
doskonały sposób na stworzenie niewybijającego się członka prymitywnej
społeczności.
A co jeśli słowa to
za mało? Jeżeli słowa nie pomagają, musimy przejść do czynów. Bicie to
doskonała metoda wychowawcza. W zetknięciu z miażdżącą przewagą fizyczną,
dziecko odczuwa zwierzęcy strach, staje się nerwowe i agresywne, a to przecież
niezbędne atrybuty potrzebne do przetrwania w dżungli. Zresztą, aby przekonać do
takich rozwiązań opornych rodziców, posłużę się opinią znamienitego psychologa:
Oprócz wymienionych
zwrotów i fizycznego korygowania pewnych zachowań, musimy pamiętać jeszcze o
kilku rzeczach. Warto dziecko straszyć. Ponieważ żyjemy w niezwykle
niebezpiecznym świecie, stale wmawiajmy dziecku, że ktoś je porwie (Baba Jaga,
dziad, kominiarz itd.); będzie to naturalne przysposobienie do ataków innych
plemion, podczas których mężczyzn się zabija, a kobiety i dzieci porywa.
Dzięki temu dziecko będzie przygotowane na zmianę otoczenia. Podobnych
wariantów jest jeszcze kilka, jak choćby groźba, że mama sobie pójdzie, ale
wszystkie przygotowują do tego samego. Skutek zastraszania dziecka jest
zazwyczaj natychmiastowy. Dodatkowo im więcej straszymy, tym agresywniejsze i
impulsywniejsze będzie nasze maleństwo. Odnosimy więc podwójną korzyść. Kolejną
ważną pozycją w rozwoju naszej latorośli stać się powinno ignorowanie jego osoby.
Nie zwracajmy na dziecko większej uwagi, nie rozmawiajmy z nim jak z dorosłym,
nie okazujmy zainteresowania jego poczynaniami – wszystko to wzmocni w nim
poczucie osamotnienia, co pozwoli mu wcześniej się usamodzielnić. Zniszczy
również umiejętność budowania zdrowych relacji, ale to nie jest zbytnio
potrzebne w dżungli. Najważniejszą jednak rzeczą jest to, by dziecko było
grzeczne. Słowo „grzeczne” jest tutaj kluczowe. Jest to jedno z nielicznych
słów, na dźwięk którego wszyscy się uśmiechamy, a oznacza ono tyle, co
„zniewolony”. Ale byłeś dzisiaj grzeczny – mówmy wciąż naszemu dziecku; niech wie,
że bycie niewolnikiem, nie posiadanie własnego zdania i podporządkowanie się
normom, to rzeczy pożądane. „Grzeczny” oznacza również takiego, który nie
zawraca dupy dorosłym – jedno słowo, a tyle korzyści. Przejdźmy teraz do dzieci
z podziałem na płeć.
Urodził się wam syn.
Brawo! Co prawda chłopcy gorzej znoszą ząbkowanie, ale potem jest już tylko
lepiej. W wychowywaniu chłopców najważniejsze jest tłumienie ich emocji.
Przenigdy nie dopuść do sytuacji, w której twój syn będzie mógł swobodnie
wyrażać swoje uczucia. Niedopuszczalnym jest, by mógł bez skrępowania płakać,
grymasić, okazywać smutek czy strach. Gdy jednak dojdzie już do takiej
sytuacji, dla utrudnienia dodajmy, że w miejscu publicznym, natychmiast musimy
zareagować. Przykładowe zwroty:
-
Nie płacz! Zobacz, pan się z ciebie śmieje! – syn dostaje wyraźny sygnał,
że płacz jest czymś wstydliwym, a więc to, co się w nim dzieje, powinien
tłumić. Niestety, często w takiej sytuacji dziecko jest skonsternowane: nie wie
czy wierzyć swoim uczuciom, czy autorytetowi rodzica i dalej płacze. Dlatego
warto dodać, że: „Jak będziesz płakał, to dziad cię porwie”. Gdy płacz się
nasila, trzeba zerżnąć pasem na gołe dupsko.
- Zobacz, taka mała dziewczynka i nie płacze! – z tego zwrotu
korzystamy oczywiście tylko wtedy, gdy w pobliżu znajduje się mała dziewczynka
i akurat nie płacze.
- Nie marudź! Bądź dzielny! – to chyba
nie wymaga komentarza.
- Nie płacz! Przecież nic się nie stało! – no bo właściwie co sobie gówniarz
myśli; płacze z byle powodu. I taka beksa ma w przyszłości polować z tatą na
mamuty?
Płacz, smutek,
rozgoryczenie, to podstawowe emocje, których syn nie powinien w dzieciństwie
„przerobić”; uczyniłoby to z niego człowieka wrażliwego, który nie poradziłby
sobie w męskim, brutalnym świecie. Mężczyzna wrażliwy, to mężczyzna
bezużyteczny.
Przez pierwsze lata
życia syn jest silniej związany z matką, więc to na niej spoczywa główny
obowiązek blokowania jego uczuć. Warto zacząć już od najmłodszych lat. Beksa,
maminsynek, mazgaj – takich właśnie słów należy używać jak najczęściej, aby syn
nie wyrósł nam na mimozę. Syna nie wolno przytulać, nie wolno wspierać go w
trudnych chwilach, nie wolno mu pomagać, gdy tego potrzebuje – dzięki tym
zabiegom będzie twardy jak stal i przetrwa każde zlodowacenie.
Urodziła się wam
córka, a ponieważ żyjemy w Europie, to mogła się urodzić (tak, to zdanie ma
sens, jeśli wiemy, co dzieje się w Indiach czy Chinach). Dlatego cieszymy się
podwójnie; że się urodziła i że trafiło się jej naprawdę przyjemne miejsce do
życia. Ale do rzeczy: córkę należy zawstydzać i przysposabiać. Już od
najmłodszych lat i przy każdej możliwej okazji. W przeciwnym razie wyrośnie nam
na pewnego siebie człowieka, który nie ma kompleksów i z łatwością komunikuje
się z otoczeniem, a przecież tego byśmy nie chcieli. Przez wszystkie etapy
wychowania córki, musimy przejść pamiętając o tych dwóch podstawowych sprawach:
zawstydzaj i wdrażaj do bycia kobietą. Oto przykładowe zwroty.
- Dziewczyna i tak się zachowuje? –
pokazujemy miejsce w szeregu; czyli przy ogniu i opiekaniu mamuciego udźca.
Każde „chłopięce” zachowanie należy natychmiast blokować. Kobieta nie może mieć
silnej osobowości.
- Żaden chłopak nie będzie cię chciał! –
znowu przypominamy o czekającej do wypełnienia roli.
- Ale z ciebie niedorajda! – zawstydzamy i obniżamy samoocenę, dzięki
czemu córka stanie się uległa i cicha.
Rola córki jest z
góry ustalona, żadne ze znanych mi plemion nie przewiduje dla dziewczynek czegoś
takiego jak awans społeczny. Status kobiety wyznacza pozycja jej męża, więc
córkę wychowujemy zgodnie z jej przeznaczeniem. Co ciekawe, w wychowywaniu
córki większą rolę odgrywa język. Bić również możemy, ale ze względu na
obniżony próg bólu efekt będzie słabszy. Dlatego nie żałujmy zawstydzania
słowem, upokarzania i gaszenia wszelkich objawów indywidualności.
Ktoś powie, że to
tylko słowa. Ale jak już wspomniałem wcześniej nasz gatunek jest nierozerwalnie
związany z mową. Słowa powtarzane setki razy zagnieżdżają się w mózgu dziecka
na całe życie. Trzeba w tym miejscu koniecznie dodać, że słowa mają dla dziecka
dużo większe znaczenie niż może się nam wydawać. Dzieci wierzą w moc sprawczą
słów. Są to stworzenia ledwo co wydobyte z otchłani bezmowy, gdzie wszelkie
emocje i potrzeby wyrażało się krzykiem. Łatwość, z jaką można coś osiągnąć
przy pomocy słów, jest więc dla dziecka dużo intensywniejsza niż dla nas. Ile
trzeba było się wcześniej napocić, napiszczeć, namiauczeć, zanim rodzice pojęli
o co chodzi. My nie mamy już dystansu, nie pamiętamy jak to było, mówimy
beznamiętnie i dlatego musimy na nowo odkryć powagę słów i ich możliwości. To
nasz podstawowy oręż w wychowywaniu dzieci.
A o nauce mówienia
będzie następnym razem.