To
wcale nie jest takie proste. Internet ugina się od przepisów dla naszej małej,
ruchliwej szlachty, ale nikt nigdzie nie pisze o tym JAK to zrobić. Jak
sprawić, żeby dziecię było uchachane na czas naszego gotowania i żeby
równocześnie coś jednak ugotować. Wszędzie tylko: obierz i pokrój w kawałki,
przelej do mniejszego naczynia, wyciśnij, zeszklij na maśle…no super, dobra,
ale przecież tam w dole stoi człowiek. Stoi i się patrzy, niecierpliwi, zadaje
pytania, czasem się unosi jak za wolno odpowiadamy, coraz rzadziej, ale wciąż
się zdarza. Oczywiście istnieją dzieci, które od najmłodszych miesięcy potrafią
bawić się same, siedzą spokojnie i przewalają godzinami te swoje klocki – Weronika
jeszcze nie umie bawić się sama.
Dlatego
dla rodziców dzieci takich jak Weronika, postanowiłem stworzyć krótką
instrukcję i na przykładzie jednego przepisu pokazać, że można gotować razem z
dzieckiem i że wszyscy na tym korzystają.
A
zatem: kluski śląskie z batatów. Co nam będzie potrzebne:
- 2 średnie bataty
- bibuła
- mąka ziemniaczana
Na
samym początku musimy dziecko poinformować, że mamy zamiar przyrządzić posiłek.
Możemy powiedzieć na przykład tak:
- Weroniko, teraz tata chce zrobić kluski batatkowe.
Bardzo
proste, prawda? Dzięki temu dziecko wie, co się będzie działo i idzie po swój
fartuszek. Teraz mamy około czternastu sekund. Wyciągamy garnek, bataty, obieraczkę…o,
dziecko już jest.
- A tata? – pyta dziecko i wyczuwa podstęp.
- Chcę obrać bataty.
- Nie, Ika.
Nie
pozwalam Weronice obierać obieraczką, ponieważ jest bardzo ostra. Z kolei
własnym nożykiem Weronika obierać nie chce. I jest konflikt. Jak go rozwiązać?
Zaproponować dziecku, żeby pobawiło się w motylka. Jako fanka Bardzo głodnej
gąsienicy, Weronika lubi tę zabawę, zna na pamięć cykl rozwojowy motyli, a jej
ulubionym jest poczwarka, po angielsku „pupa” (mnie to bawi). Zawijamy więc
dziecko w kokonik z bibuły i prosimy, żeby przepoczwarzyło się w motylka. Jeżeli
dziecko nie zna stadiów rozwoju motyli, może być odrobinę wystraszone.
Sami
szybciutko lecimy obrać bataty, wrzucić do garnka, zalać wodą i nastawić.
Dziecko już się wykłuło. Latamy więc razem po pokoju i zjadamy komary – jeśli
dziecko jest starsze, możemy mu wytłumaczyć, że motyle nie jedzą komarów.
Młodsze nie zawsze chcą uwierzyć. Gdy bataty już się ugotują, proponujemy
dziecku zabawę we wrzątek. Nic tak nie działa na wyobraźnię dziecka, jak wizja
poparzenia.
- Uwaga, gorące! – krzyczę.
- Ugaga! – odpowiada mi Weronika, zachowując bezpieczny
dystans. Szybko ugniatamy ziemniaki, odstawiamy do ostygnięcia i znowu możemy
bawić się z dzieckiem. Gdy ziemniaki ostygną, bawimy się w przedziałki. Od
teraz całą operację przeprowadzamy na ziemi.
- Weroniko, pomożesz mi podzielić ziemniaki?
- A ziemniaki?
- W garnku są. Czekają na podział.
- A podział?
- Chcą się poróżnić. Poróżnimy ziemniaki?
- Tak!
Dajemy
dziecku względnie tępy nóż i pozwalamy ciachać ziemniaki. Potem szybko dzielimy
je na cztery części, wygrzebujemy ćwiartkę, a dziecko wsypuje w to miejsce mąkę
ziemniaczaną. Ma to wyglądać tak:
Teraz
najtrudniejsza część: trzeba wszystko ugnieść. Bataty z natury słabo nadają się
na kluski, więc czeka nas prawdziwa rzeźnia. Pozwalamy z całym problemem
zmierzyć się dziecku. Dziecku się nie udaje. Dziecko jest brudne, brudna jest
również podłoga i brudny jesteś Ty, drogi rodzicu, bo naiwnie próbowałeś
ratować sytuację. Batatową breję próbujemy przerzucić na stolnicę lub
silikonową podkładkę – preferuję to drugie, bo można łatwiej umyć. Prosimy
dziecko, żeby podsypało mąką. Próbujemy utoczyć wszystko i zrobić z tego kulki.
Nie uda nam się to, nie ma prawa się udać. Z każdą sekundą jest coraz gorzej, a
właściwie lepiej, bo dziecko jest zachwycone. Możemy oczywiście próbować dawać
coraz więcej i więcej mąki, ale efekt będzie taki, że wyjdzie batatowa guma do
żucia. Zmieniamy zatem koncepcję.
- Weroniko, zrobimy lane kluski zamiast śląskich, bo z
tego, co nam tu biega po podłodze, nie wyjdą śląskie.
- A śląskie? – dopytuje czujnie dziecko.
- Tam węgiel wydobywają. Na górnym.
- A górnym?
- No właśnie
musimy teraz na górę, wodę nastawić, zeskrobać z ziemi najwięcej jak się da i
wrzucić na wrzątek.
- Ugaga, gojące! – krzyczy dziecko i zajmuje bezpieczną
pozycję. W tym czasie, najszybciej jak umiemy, nastawiamy wodę w małym garnku
(bo raczej niewiele nam się tego uzbiera), zbieramy batacie błoto i wrzucamy na
wrzątek. Gotujemy chwilę do wypłynięcia,
ciągle mieszając. Dziecko może się już zniecierpliwić i zaatakować, dlatego zastawiamy
się ciałem – tak jak w koszykówce; kto grał choć odrobinę, nie powinien mieć
kłopotów. Dziecko może spróbować wykorzystać niski wzrost i przedostać się pod
nogami; musimy być na to bardzo czujni.
- Weroniko, ja tu walczę, wrzątek chlapie! Kochanie nie
atakuj mnie, nie podoba mi się to!
- A tata robi?
- Wyciągam lane kluski.
- Ika lubi kluski – dziecko biegnie po krzesełko do
karmienia. W tym czasie próbujemy ogarnąć najwięcej jak się da, bo kuchnia
wygląda jakby się w niej hipopotam zesrał, a przecież nie lubimy hipopotamów,
bo są aroganckie, niegrzeczne i mordują więcej ludzi niż krokodyle, lwy, wilki i
rekiny razem wzięte. Dziecko ciągnie już swoje krzesełko.
- A teraz opa! – próbujemy dziecko włożyć do krzesełka.
- Nie! Ika sama!
- Dobrze – zgadzamy się bez wahania. Mamy więcej czasu na
sprzątanie, a i kręgosłup protestować nie powinien.
Dziecko
przytargało swój stołeczek. Ze stołeczka wdrapuje się na krzesełko do karmienia
i wygodnie usadawia. Podajemy dziecku lane kluski batatowe.
- Ika nie lubi – oświadcza po chwili dziecko i oddaje nam
talerzyk. – Ika chce banana.
Cieszymy
się. Będziemy mogli zjeść ciepły posiłek. Dziecku dajemy banana i
zapamiętujemy, żeby więcej nie korzystać z tego przepisu.