Zawierzyliśmy opinii
większości psychologów rozwojowych (jeśli się mylili, to ja ich znajdę) i od
pierwszych miesięcy życia Weroniki postawiliśmy na książki - podobno doskonale
działają na takie małe szkraby. Na początku były to jedynie czarno-białe
obrazki, ale po jakimś czasie można było poszerzać intelektualne menu. Dzisiaj,
chodząc po całym domu i wyciągając książki spod lodówki, łóżka, z kosza na
pranie i dużego garnka doliczyłem mniej więcej stu dziesięciu pozycji. Jak na
niecałe dwa lata, to niezły wynik.
Książki to bardzo
męcząca rozrywka, szczególnie dla rodzica i nie ukrywam, że najchętniej
wszystkie bym spalił i włączył Weronisi bajeczkę w telewizorze. Niestety nie
mamy telewizora, a spalenie setki książek pochłonęłoby mnóstwo czasu. Dlatego
kilka godzin dziennie pokornie śpiewam „My jesteśmy krasnoludki”, mówię głosem
wilka oraz głosem wilka udającego babcię, jestem rozpędzającą się lokomotywą,
wygłodniałą gąsienicą, śledzę ministranta z ulicy Czereśniowej, rozróżniam
misie, szukam z Muminkiem zaginionych jabłek, skaczę jak Tygrysek, piję kakao
jak Bobo i chrumkam jak Boluś – a Weronika uważnie mnie obserwuje i gdy tylko
gdzieś się pomylę, natychmiast mnie karci. Powtórzę to jeszcze raz: jeśli te
wszystkie mądre głowy, które nakłaniają rodziców do czytania dzieciom książek
się pomyliły, i z Weroniki nie wyrośnie geniusz lub co najmniej bardzo sprawny
intelektualnie człowiek, to ja ich naprawdę znajdę.
Przejdźmy zatem do
samych książek. Postanowiłem zrobić mały przegląd tego, co czytamy, bo może
akurat ktoś ma małego berbecia i zamiast puszczać mu bajeczki, woli przeczytać
książkę. Nie jestem w stanie opisać całego naszego zbioru, dlatego pomijam
polską klasykę, wszelkich Brzechwów i Tuwimów – tu nie ma co recenzować, ich po
prostu trzeba mieć.
Pomelo
Zacznijmy od Pomela -
Pomelo to francuska seria przygód małego słonia ogrodowego o wyjątkowo długiej
trąbie. Bajeczka okraszona pięknymi rysunkami i absurdalnym humorem. Obrazki są
dla dzieci, humor dla rodziców – to bardzo ważne, żeby rodzic podczas czytania
się nie nudził, szczególnie gdy przychodzi mu czytać to samo kilka tysięcy
razy; dosłownie. A oto nasze Pomelątka:
Maks
Kolejna seria, to
Maks. Maks jest małym chłopcem i robi to, co robią mali chłopcy. Piękne
obrazki, ale bardzo nudna fabuła. To znaczy nudna dla mnie, Weronika jest
zachwycona i chciałaby iść śladami Maksa – czyli wchodzić na krzesła, przepędzać
koty itp. Doskonała lektura dla małych dzieci; u starszaków raczej się nie
sprawdzi.
Ulica
Czereśniowa
Ulica Czereśniowa, to
bestseller ostatnich lat. Przewracając strony poruszamy się wzdłuż ulicy i
śledzimy losy różnych bohaterów. Wciąga jak metamfetamina. Prosty pomysł,
naturalistyczne i łatwe dla oka obrazki, dużo szczegółów no i ministrant. Tak,
tak – ministrant. Mamy z Weroniką taką teorię, że w części Wiosna na ulicy Czereśniowej na wieżę kościelną wchodzi ministrant.
Podobno czeka tam na niego karton snickersów. Weronika żyje tą historią.
Dzisiaj byliśmy na Brochowie, na placu zabaw, i gdy dzwony pobliskiego kościoła
zaczęły bić dwunastą, Weronika zeskoczyła z huśtawki i pobiegła do kościoła
ratować ministranta. To kolejna nauczka dla mnie jako rodzica: dzieci nie
rozróżniają fikcji od rzeczywistości.
Cynamon
i Trusia
Do mnie wierszyki o
chłopcu z kupą na głowie i zwęglonym króliku nie przemawiają, ale według
recenzji wydawców są to wierszyki uczące nazywania emocji i wrażliwości. A to
przecież bardzo ważne w wieku Weroniki uczyć się o własnych emocjach. Dlatego
cierpliwie czytam każdy wierszyk.
Muminki
Z Muminkami jest
problem. Te, które teraz czytamy są bardziej oparte na japońskich kreskówkach
niż na oryginalnych książkach i nie do końca zachowują klimat. Niemniej jednak
to wciąż Muminki. Mała Mi to ulubiona postać Weroniki, która upatruje w tej
małej, rezolutnej dziewczynce samej siebie – w ogóle mnie to nie dziwi. Nie
wiem tylko dlaczego ja jestem Ryjkiem.
Różności
Warto wspomnieć
jeszcze o kilku książkach, które u nas nie występują seriami, ale również wzbogacają
naszą biblioteczkę. Mała książka o kupie –
edukacja sama w sobie. Ubranka Eli - uczymy się garderoby. Jest tam kto?
– mroczna podroż przez bardzo dziwny dom.
Raz, dwa, trzy, psy – rymujemy bez oporów i wstydu. Bardzo głodna gąsienica – bardzo głodna gąsienica. Binta tańczy to z kolei kwintesencja
skandynawskiej literatury: tata o wyraźnie ciemniejszej karnacji ma z rdzenną
Szwedką czwórkę dzieci. I co robi, żeby je wszystkie utrzymać? Bije w bęben.
Dobre
Bo Polskie
Polska literatura
dziecięca nie ma się czego wstydzić. Oprócz naturalnej przewagi językowej są
jeszcze swojskie kody kulturowe. Z polskiej grupy warto wymienić Rok w mieście. Podobny pomysł, co
Czereśniowa – tyle tylko, że śledzimy całe miasto, miesiąc po miesiącu. Rysunki
są trudne dla małego dziecka, męczą oczy, dlatego czekam z utęsknieniem, aż
Weronika podrośnie i będzie w stanie dłużej przy tym posiedzieć, bo historia
miasta jest niezwykła. Różnimisie, to
lekcja o różnicach między misiami, ale nie tylko; książeczka genialna w swojej
prostocie. A jeśli uczymy się liczyć, to Od
1 do 10 będzie idealną pozycją: „Dwa niedźwiedzie jedzą śledzie, dobrze się
niedźwiedziom wiedzie!” Są jeszcze wiersze Michała Rusinka. Nie lubimy tych
wierszy, chowamy książki gdzie tylko się da, ale Weronika zawsze je znajdzie i
domaga się czytania. Na zdjęciu brakuje Mizielińskich – gdzieś się zagubili.
Oszałamiające ilustracje, trochę jeszcze trudne dla Weroniki, ale dla starszych
dzieci to zabawa na całe godziny. Mizielińscy to hit eksportowy naszej
literatury, rzecz obowiązkowa.
Trójca
Święta
Jeśli chodzi o mnie,
to nasza biblioteczka mogłaby się składać tylko z tych książek. Księga dźwięków była nie tyle pierwszą
książką, co pierwszą rzeczą, która przykuła uwagę Weroniki na dłużej niż
minutę. Przez pierwsze kilka miesięcy życia nic nie potrafiło jej
zainteresować, czasem coś chwyciła, obejrzała i zaraz wyrzucała. Książki szybko
ją nudziły – wytrzymywała góra kilkanaście sekund. Aż nagle, około szóstego miesiąca,
zaczęliśmy czytać jej Księgę dźwięków
– to był strzał w dziesiątkę. Okazało się, że nasze dzieciątko potrafi
wpatrywać się w coś ponad 10 minut i się nie ruszać – niebywałe dla nas
odkrycie. Od tego momentu czytaliśmy jej to, wydając wszystkie możliwe odgłosy,
codziennie po kilkanaście razy. Ratowało nas to wielokrotnie, gdy
potrzebowaliśmy spokoju. Lektura
obowiązkowa.
A potem, mniej więcej
po pierwszych urodzinach, nadeszła era Bobo.
Bobo, to koszatniczka w wieku około dwóch lat, która zachowuje się i robi
dokładnie to, co robią dwuletnie dzieci. Proste historyjki, łatwe, krótkie
zdania i niebiesko-pomarańczowe ilustracje tworzą z Bobo książkę najgenialniejszą pod słońcem. Klasyka
w krajach niemieckojęzycznych. U nas raczej nieznana, a szkoda. Próbowałem
orientacyjnie policzyć, ile razy mogłem przeczytać Bobo i wyszło mi, że jakieś tysiąc, może tysiąc sto razy. Weronika
wciąż kocha tę książkę. Są czasem poranki, że schodzi nieprzytomna z łóżka i po
omacku ściąga z półki książkę, by za moment nas nią okładać. Jeszcze śpiąc,
wiemy że jest to Bobo i cieszymy się,
że ma miękką okładkę.
Ależ,
Bolusiu! Boluś to literatura zaawansowana, ze skomplikowaną
fabułą, dla koneserów, dla smakoszy. Śledzenie przygód tego małego prosiaka, to
jak oglądanie dobrej komedii. Osobiście jestem w tej książce zakochany; gdyby
Boluś był prawdziwy po prostu bym go zjadł, a w przyrządzenie włożyłbym całe
swoje serce i kulinarny talent. Podziwiam każdy grymas Bolusia, ruch raciczką,
zachwycam się uporem i konsekwencją. Jest kilka części. Na razie mamy dwie, ale
docelowo zdobędziemy wszystkie. Koniecznie.
Ostatnio na nasze
salony wkroczył Pettson – sympatyczny staruszek i jego kot, który kocha
naleśniki. Zdaje się, że będzie to kolejny hit. Mam nadzieję, że całe to nasze
czytanie jakoś się opłaci. A jeśli nawet nic pożytecznego z tego nie wyjdzie,
to przynajmniej będzie to klawo spędzony wspólnie czas.
Bardzo dużo interesujących pozycji. Po kilku wersach miałam pytać: Jaki ministrant???? Ale już wszystko doczytałam. Mój Gałganek uwielbia książki, ja również i na szczęście przy tej ilości, która jest w domu, nigdy nie mam ochoty włączyć mu bajki w TV (na szczęście:P). Polecam, jeśli chodzi o polskie książki, również serię Mamoko (na blogu pisałam tyko o Miasteczko Mamoko, ale na instagramie znajdziecie sporo innych części, które mamy oraz przygody Basi (np. Basia i alergia), a także ostatnio chętnie sięgamy po serię z Tupciem Chrupciem. Od was też ściągnę co nieco;) Pozdrawiam i przyjemnej lektury!
OdpowiedzUsuń